Nigdy specjalnie nie dbałem o zdrowie ale pojęcie o tym dbaniu mam. Nie po to studiowałem tyle lat i do tego odnowę biologiczną. Nieważne, że nie poszedłem "za wykształceniem"... zostałbym pedagogiem ze śmieszną kasą albo dzisiaj oszukiwałbym ludzi w centrach fitnes.
Seniorowi Kolasie robiłem posadzkę na AWFie, w jego jednym z pierwszych takich "fitnesów" w PL. Wydymał mnie.
Moja żona to byłą MP w delfinie w pływaniu. Pracowita, niezastąpiona towarzyszka swojej niedoli. Zdreptaliśmy z nią wspólnie całe Tatry, Bieszczady - wszędzie tam, gdzie dało się dotrzeć szlakiem.
Takie też doświadczenia zdobywał nasz syn z nami. Najtrudniejsze szlaki pokonywaliśmy spacerowo w 2/3 przewidzianego czasu. Na Giewont z 10-cio letnim synem wbiegliśmy np. Trochę ciężko było, bo turystów od groma i ten mały, trenujący pływanie - gnojek lepiej się przeciskał między ludźmi. Na przełęcz dotarł szybciej niż ja. Skurczybyk cholerny...
Żona przywykła do tego podstawowego komfortu. Móc na koniec cieżkiego dnia gdzieś przysiąść i wykąpać się w ciepłej wodzie. Ja nie. W sensie nie potrzebowałem tego komfortu. Od 30-stu lat nie tknąłem w kąpieli ciepłej wody. Poza gorącymi źródłami - fakt... Ale i ich temperatura miała być konkretna. Np. 65st. Wydawało mi się, że jest to nie do wytrzymania... Myliłem się.
Dzisiaj wziąłem prysznic w chacie (dalej remotowanej). Pierwszy od dwóch tygodni. Dwa tygodnie temu złapałem infekcję, po umyciu lodowatą wodą czerepu. Aż mnie zabolał... Następnego dnia pierwsze objawy infekcji... Od 20-stu lat przechodzę infekcje bez temperatury. Może tam jakiś delikatny stan podgorączkowy... 36,9st...
Wkurzam się wtedy, bo zawsze przeoczę tę"chwilę", w której należy szybko sięgnąć po czosnek, imbir, te sprawy...
Wróciłęm do morsowania jakieś 10 lat temu. Jeżdżąc w wysokie góry i tak zawsze kąpałem się w zimnych, polodowcowych strumieniach albo nie kąpałem się wcale, bo najwyższa temperatura otoczenia łaskawie sięgała -10st. Celsjusza. I to w namiocie. Na zewnątrz bywało gorzej. Zawsze bywało gorzej...
W 2016-stym udało mi się pierwszy raz namówić na wypad pod namiot moją żonę. Wcześniej zabrałem ją do decathlonu i pozwoliłem przymierzyć się do tego, co ją miało spotkać.
Namiot? Arpenaz 4,1. Nigdy w takiej kolumbrynie nie spałem. Kupiłem za 460zł, plus mata samopompująca dla żony i kilka namiotowych dodatków.
Tak ruszyliśmy na na Bałkany - do Serbii - golfem 2. Fantastyczne 12 dni.
Rok później z tym samym zestawem - Serbia i Macedonia... Bite 22 dni pod namiotem. Na zadupiach, z dala od cywilizacji. Nawet nad ohrydzkim jeziorem udało się nam znaleźć niesamowitą metę. Skalna plaża na cztery leżaki, tylko do naszej dysppozycji...
Ciepła woda...? Tylko ta z rzeki, zalewu czy jeziora. Niejako wymusiłem ten komfort. Byliśmy tym samym Golfem, który potem na 4000m pokonywał takie brody...
https://youtu.be/0nr12OVFT50
_________________
Świat jest do dupy ale życie jest cudem.
Opisanie świata moje